Skończyły się Warszawskie Targi Książki, w ramach których odbył się Festiwal Komiksowa Warszawa, na którym byliśmy i całkiem fajnie się bawiliśmy.
Do pałacu dotarłem w wyjątkowo gorące piątkowe południe. Cały w tobołach i spocony niczym śmieć, zostawiłem Ataki oraz Inwektywy na stoisku ATY, pogadałem chwilkę o komiksach z różnymi osobami i zrobiłem zakupy. Ruch był znikomy, wiele stoisk jeszcze się nawet nie rozłożyło, ale przynajmniej mogłem nakupować sobie komiksów w spokoju.
Chwilę później dotarł Cyryl i derpiliśmy sobie w pałacu we dwóch. Próbowałem nawet stanąć w kolejce do pana Grzegorza Rosińskiego po autograf na "Oczach Tanatloca" (zacząłem niedawno kolekcjonować Thorgale), ale zniechęcony kolejką, która w ogóle się nie zmniejszała, poddałem się po 10 minutach. Zaglądaliśmy na różne panele/prelekcje, ale było tam strasznie nudno. Zagraniczni goście, którzy uciekają z wykładów, które mieli prowadzić to doskonała reklama poziomu oficjalnej części festiwalu.
Co jakiś czas podpytywałem jak tam schodzą komiksiki na stoisku - taniusieńkie Ataki zniknęły niemal od razu, Inwektyw też całkiem nieźle schodził. Polacy lubią tanie rzeczy.
Potem autobusem z czwurmiasta dotarł Brzozo. W trójkę zameldowaliśmy się w bazie kolegi Jawsa i po szybkim refreszu skierowaliśmy się do centrum na tak zwaną patelnię. Zebraliśmy jakąś tam grupę okołokomiksowych derpów i wybraliśmy się na mecz koszykówki, który wierząc plotkom, był kolejną porażką. Zamiast doić piwska na okolicznym boisku, skierowaliśmy się razem z ogromną grupą atencyjnych kolegów na pola mokotowskie. Impreza trwała do godziny trzeciej. Potem był spacer przez las śmierci, gdyż trzeba było dotrzeć do bazy i zasnąć.
Sobota była tym dniem, kiedy festiwal tak naprawdę miał się zacząć. I rzeczywiście, nie dało się tam wytrzymać z braku tlenu - tyle było ludzi. Na żaden panel nie poszedłem, właściwie nie bardzo pamiętam, co robiliśmy tego dnia. Było jedzenie w złotych tarasach, picie piwa z Demami i Kajmanem, potem szybka czapla nad rzeką i szybki wymarsz do "Salonu gier". Wiem, że raperzy wypowiadali do siebie jakieś bzdury w rytm stukania tabletów, a Spellcaster wygrał właśnie takie urządzenie w konkursie. Przed lokal w pewnym momencie zajechał radiowóz i przestraszył wszystkich spożywających alkohol, gdyż smutni zaczęli mówić, że to nie są ogródki piwne i grozili interwencją. Ale Warszawa jest całkiem fajnym miastem, choć jak dla mnie trochę za duża.
Niedziela dzień cwela, odstawienie Brzozy na polski bus, gdzie z resztą czwurmiasta wyruszył w podróż powrotną. Kursowanie między bazą Jawsa i pałacem, w celu spotkania się z Panracem, obejrzenia panelu webkomiksiarzy (oczywiście gadali tylko o zarabianiu pieniędzy) i odzyskania reszty komiksów (Inwektywów sprzedało się 56 z 70 które przywiozłem, Ataków było 25). Tak więc całkiem spoko. Od strony organizacyjnej był to strasznie biedny i nudny festiwal, gdyby to ode mnie zależało to zrezygnowałbym z miejscówki w carskich komnatach. Na targi książki może i jest klimat, ale komiksowy festiwal jakoś tam nie pasuje. Poza tym niemiłosiernie obtarły mnie buty, ale nikogo za to nie winię.
Ludzie jak zwykle dopisali, organizacja nie bardzo.
Do zobaczenia.
Czy będą jeszcze możliwości nabycia Waszych publikacji ?
OdpowiedzUsuń