wtorek, 15 maja 2012

Zrobimy Interwencję!

Skończyły się Warszawskie Targi Książki, w ramach których odbył się Festiwal Komiksowa Warszawa, na którym byliśmy i całkiem fajnie się bawiliśmy.

Do pałacu dotarłem w wyjątkowo gorące piątkowe południe. Cały w tobołach i spocony niczym śmieć, zostawiłem Ataki oraz Inwektywy na stoisku ATY, pogadałem chwilkę o komiksach z różnymi osobami i zrobiłem zakupy. Ruch był znikomy, wiele stoisk jeszcze się nawet nie rozłożyło, ale przynajmniej mogłem nakupować sobie komiksów w spokoju.
Chwilę później dotarł Cyryl i derpiliśmy sobie w pałacu we dwóch. Próbowałem nawet stanąć w kolejce do pana Grzegorza Rosińskiego po autograf na "Oczach Tanatloca" (zacząłem niedawno kolekcjonować Thorgale), ale zniechęcony kolejką, która w ogóle się nie zmniejszała, poddałem się po 10 minutach. Zaglądaliśmy na różne panele/prelekcje, ale było tam strasznie nudno. Zagraniczni goście, którzy uciekają z wykładów, które mieli prowadzić to doskonała reklama poziomu oficjalnej części festiwalu.
Co jakiś czas podpytywałem jak tam schodzą komiksiki na stoisku - taniusieńkie Ataki zniknęły niemal od razu, Inwektyw też całkiem nieźle schodził. Polacy lubią tanie rzeczy.
Potem autobusem z czwurmiasta dotarł Brzozo. W trójkę zameldowaliśmy się w bazie kolegi Jawsa i po szybkim refreszu skierowaliśmy się do centrum na tak zwaną patelnię. Zebraliśmy jakąś tam grupę okołokomiksowych derpów i wybraliśmy się na mecz koszykówki, który wierząc plotkom, był kolejną porażką. Zamiast doić piwska na okolicznym boisku, skierowaliśmy się razem z ogromną grupą atencyjnych kolegów na pola mokotowskie. Impreza trwała do godziny trzeciej. Potem był spacer przez las śmierci, gdyż trzeba było dotrzeć do bazy i zasnąć.

Sobota była tym dniem, kiedy festiwal tak naprawdę miał się zacząć. I rzeczywiście, nie dało się tam wytrzymać z braku tlenu - tyle było ludzi. Na żaden panel nie poszedłem, właściwie nie bardzo pamiętam, co robiliśmy tego dnia. Było jedzenie w złotych tarasach, picie piwa z Demami i Kajmanem, potem szybka czapla nad rzeką i szybki wymarsz do "Salonu gier". Wiem, że raperzy wypowiadali do siebie jakieś bzdury w rytm stukania tabletów, a Spellcaster wygrał właśnie takie urządzenie w konkursie. Przed lokal w pewnym momencie zajechał radiowóz i przestraszył wszystkich spożywających alkohol, gdyż smutni zaczęli mówić, że to nie są ogródki piwne i grozili interwencją. Ale Warszawa jest całkiem fajnym miastem, choć jak dla mnie trochę za duża.

Niedziela dzień cwela, odstawienie Brzozy na polski bus, gdzie z resztą czwurmiasta wyruszył w podróż powrotną. Kursowanie między bazą Jawsa i pałacem, w celu spotkania się z Panracem, obejrzenia panelu webkomiksiarzy (oczywiście gadali tylko o zarabianiu pieniędzy) i odzyskania reszty komiksów (Inwektywów sprzedało się 56 z 70 które przywiozłem, Ataków było 25). Tak więc całkiem spoko. Od strony organizacyjnej był to strasznie biedny i nudny festiwal, gdyby to ode mnie zależało to zrezygnowałbym z miejscówki w carskich komnatach. Na targi książki może i jest klimat, ale komiksowy festiwal jakoś tam nie pasuje. Poza tym niemiłosiernie obtarły mnie buty, ale nikogo za to nie winię.

Ludzie jak zwykle dopisali, organizacja nie bardzo.

Do zobaczenia.

1 komentarz:

  1. Czy będą jeszcze możliwości nabycia Waszych publikacji ?

    OdpowiedzUsuń